Interakcja jest czymś tak oczywistym jak codzienne mycie zębów. Dotyczy przecież wzajemnego oddziaływania na siebie osób, przedmiotów lub zjawisk. Nie żyjemy w izolacji, ale w różnego rodzaju relacjach i zależnościach. Codzienność zawodowa i prywatna obfituje w sytuacje, w których możemy, a nawet musimy wykazać się umiejętnością komunikacji, a z nią związana jest zdolność do wpływania na siebie nawzajem. Krótko mówiąc – interaktywność. Są wśród nas tacy ludzie, dla których jest ona przysłowiową „bułką z masłem”, ale widzimy też osoby bardzo w sobie zamknięte i niechętnie wchodzące w dialog z innymi.
Może właśnie z tego powodu we współczesnym świecie coraz częściej spotykamy się z interaktywnością na różnych płaszczyznach, w wielu miejscach i licznych sytuacjach. Sięgnę pamięcią do czasów, gdy mój syn – dziś już dwudziestosześcioletni – był dzieckiem. Matka nauczycielka, polonistka, jako jeden z celów wychowawczych oczywiście postawiła sobie pokazywanie świata swojemu potomkowi, który bywał średnio zainteresowany potrzebami rodzicielki. Zwiedzanie muzeów i oglądanie dzieł sztuki szybko mu się nudziło. Nieustająca w pomysłach i wciąż poszukująca, odkryłam w końcu coś, co przyciągnęło uwagę i chęci dziecka, a potem nastolatka.
Pewnego dnia wybraliśmy się do niedużej śląskiej miejscowości, w której znalazłam to, co wydawało mi się z nazwy interesujące – Muzeum PRL-u (dziś Muzeum Historii Polski Ludowej). W moich emocjach uruchomił się sentyment, którym postanowiłam „poczęstować” syna. Zaś mój duch organizatorki zaplanował całą wycieczkę, która zebrała przy okazji szkolnych kolegów i koleżanki Mateusza. W tym wesołym towarzystwie dotarliśmy do Rudy Śląskiej i … No właśnie, zaczęły dziać się cuda, ponieważ okazało się, że to nie kolejne nudne zwiedzanie, ale cała masa możliwości dotknięcia przedmiotów z tamtych lat, posiedzenia za ogromnym biurkiem dygnitarza partyjnego i wykonania telefonu ze stojącego na nim aparatu stacjonarnego, wcielenia się w kierowcę ciężarówki z czasów Polski Ludowej. Z interaktywnością w muzeum spotkaliśmy się tam po raz pierwszy i potem nie było już odwrotu. Do najciekawszych miejsc tego typu, które pozostały w pamięci syna, należą Muzeum Powstania Warszawskiego oraz Muzeum Browaru w Żywcu. W pierwszym – historia podana w sposób wymagający działań zwiedzającego, a w drugim – tradycja browarnictwa na Śląsku z dziejami rodziny Habsburgów w tle przekazana zajmująco i przystępnie dla młodego człowieka.
Moje wspomnienia związane z podejmowanym w artykule tematem nałożyły się na działania, które podjęłam w związku z zaproszeniem do projektu ABIbooks. To bardzo interesująca inicjatywa związana z szukaniem sposobów zachęcania młodych ludzi do czytania. Tradycyjna papierowa książka może kojarzyć się dziecku z lekturą szkolną, a tutaj wybór nie jest w stu procentach intrygujący. Alternatywę stanowi więc książka interaktywna, która posługuje się starym chwytem ujętym w najnowszą technologię, a mianowicie uczenia poprzez zabawę. Zabawę, która wymaga aktywności – dotykania, klikania, rysowania, zgadywania, dopowiadania. Bazuje na kreatywności dziecka oraz jego wyobraźni. Uczy podejmowania decyzji oraz weryfikowania swoich wyborów.
Książki interaktywne, z którymi miałam przyjemność się zapoznać, bazując na codzienności dziecka (np. rodzina, przyjaciele, szkoła), poszerzają zasób jego słownictwa. Operują dość prostymi obrazkami, ale ładnymi kolorystycznie, które nie rozpraszają zanadto uwagi oraz proponują niezbyt długie teksty, co ułatwia zapamiętywanie treści. Uczą pojęć z określonych dziedzin, na przykład muzyki, jednocześnie pozwalając dziecku uruchomić zmysł słuchu dzięki zainstalowanym plikom muzycznym. Wykorzystywana forma pytań budzi zaciekawienie młodego człowieka, a w razie niewłaściwej odpowiedzi maluch może wrócić do zagadki i zweryfikować swój wybór bez zbędnego stresu. Uczy to, że popełnianie błędów nie jest wyrokiem, że można poprawić i zmienić decyzję, że nie jest to ostateczność. Oczywiście, pomyłka pokazuje też konsekwencje, a mianowicie zamkniętą drogę, jeśli dalej będzie się chciało nią podążać. Świetne są też podziękowania za pomoc w drodze do celu zamieszczone często na ostatniej stronie książeczki. Dziecko czuje się dzięki temu nie tylko uczestnikiem wydarzeń, ale osobą, która przyczyniła się do osiągnięcia sukcesu!
Teksty wykorzystują też metodę powtarzalności, która utrwala poznane słowa i nabywane umiejętności, budując jednak tę powtarzalność na innej sytuacji komunikacyjnej (np. nauka nut i rytmu – kawałki jabłka oraz bicie zegara). Oprócz wiedzy teoretycznej w danych dziedzinach, dziecko otrzymuje też tę praktyczną, którą można wykorzystać na przykład podczas przygotowywania posiłków. Najciekawsze jednak wydają mi się książeczki, w których trzeba odnaleźć wskazaną rzecz poprzez szukanie odpowiedniej drogi, rozwiązywanie prostych działań matematycznych, rozpoznawanie kształtów, nazywanie przedmiotów, kojarzenie znanych postaci z historii i świata sztuki.
Zalety wynikające z sięgania do książek interaktywnych są nieocenione. Zaciekawienie dziecka w dzisiejszej rzeczywistości nie jest wcale łatwym zadaniem. W dobie różnorodnych atrakcji, które młody człowiek ma wokół siebie, tekst musi przyciągać nie tylko swoją treścią, ale tym, co nadbudowane wokół niej. Wspomniana zabawa, kształcenie za jej pomocą wydaje się środkiem do celu. Ale też aktywność dziecka, ta werbalna i niewerbalna, jest bardzo na czasie. Na koniec chciałabym podkreślić kwestię dla mnie najistotniejszą. Współczesny młody człowiek uczy się, uruchamiając jednocześnie różne zmysły. Taką możliwość dają książki interaktywne, które pozwalają zobaczyć, dotknąć i posłuchać. Przed nami kolejne zadanie, aby stworzyć pozycje z zadaniami wyzwalającymi użycie zmysłu węchu i smaku. Pełna synestezja podczas czytania może okazać się kluczem zachęcającym młodych czytelników do sięgania po słowo pisane i niwelowania lęku przed niezrozumieniem treści przekazu.